22 lutego - spotkanie z p.Dorotą Seweryn

W środę 22.02 o godz. 16.00 odbyło się w naszej szkole spotkanie z p. Dorotą Seweryn, członkinią Instytutu Niepokalanej Matki Kościoła, a zarazem świadkiem życia Sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego. Zaproszeni nań pracownicy Gimnazjum usłyszeli zaledwie nieco ponad godzinę opowieści (z co najmniej piętnastu, które mogłaby nam poświęcić p. Dorota) o „Ojcu Franciszku”, ale niestety tylko tyle mieliśmy czasu. Z pewnością żaden z uczestników spotkania nie zaprzeczy, że był to czas dobrze wykorzystany.

P. Dorota skupiła się w swojej relacji na pierwszych latach życia Franciszka do momentu, kiedy został księdzem. Już od dziecka pragnął, aby zostać kimś wielkim. Sam doszedł do tego, że stanie się takim, jeśli będzie dobry, odważny
i będzie walczył z przeciwnościami, nie wycofując się w trudnościach. Ćwiczył się w tych cnotach w bardzo prozaicznych sytuacjach, np. gdy trzeba było się przyznać ekspedientce do źle zakupionego towaru i poprosić o wymianę. Potem uświadamiał sobie, że niepotrzebnie się tak bał.

O harcerstwie mawiał Franciszek, że był to Anioł Stróż jego młodości. Czas spędzony z młodzieżą był jego pasją i jego celem było przekazanie swoim podopiecznym wartości, które wyznawał – przede wszystkim, aby im się chciało chcieć. Jego pragnieniem było służyć innym – chciał zostać politykiem albo wojskowym.

Nie takie jednak były plany Pana Boga i, jak to ujęła p. Dorota, „Bóg wkracza w życie człowieka z nożyczkami i przecina mu te nitki, które go do Niego z powrotem, tj. do nieba nie doprowadzą”. W życiu Franciszka było kilka tak wyraźnych interwencji Bożych: niemożność pójścia na studia, wybuch wojny, ujęcie go w Zawichoście, gdzie ukrywał się, działając w podziemiu – to tylko nieliczne. Nie jeden raz Franciszkowi udało się cudownie ujść z życiem i gdy popatrzymy na to przez pryzmat całego jego dzieła, nie można mówić o przypadku. Czy to po ludzku możliwe, aby ktoś wyszedł żywy z kompanii karnej w niemieckim obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau, przetrwał pobyt w bunkrze głodowym, aby skazanego na karę śmierci ułaskawiono z powodu niedotarcia na czas kata (wówczas na 120 skazanych wykonano 118 wyroków), a czystki w obozie Lengenfeld Niemcy zamierzali przeprowadzać „jutro”, gdy Amerykanie przyszli wyzwolić więźniów, w tym Franciszka, „dzisiaj”? Nie można tego wytłumaczyć inaczej, jak wolą Bożą i wyrokami Jego Opatrzności.

Te wszystkie szczytne cele i plany młodego człowieka stały się niczym w obliczu wojny, śmierci i odarcia człowieczeństwa z godności. Szlachetny Franciszek, który wciąż dawał siebie innym, zaczyna pytać: kim jest człowiek? Gdzie jest prawda? W swoim wnętrzu odnajduje pustkę i ciemność, bo mimo iż innych dotąd zapalał do dobra, nie poznał jeszcze jego źródła – brakowało mu wiary. Jej światło przyszło w celi skazańców w oczekiwaniu na wyrok. Od teraz nic już nie będzie takie samo, a światło nie zgaśnie do końca jego życia. W przyszłości podziękuje Bogu, że doświadczył tego oczekując na wyrok, a w testamencie po 44 latach zapisze, że ta wiara jest pierwszym i jednym z najważniejszych darów, jakie otrzymał.

Dowiedzieliśmy się, że postanowieniem Franciszka było, gdy tylko wyjdzie z więzienia, wstąpienie do seminarium. Od teraz zamierzał nadal uszczęśliwiać innych, ale nie sobą, lecz Bogiem.

Podczas studiów teologicznych (które odbywały się w śląskim seminarium w Krakowie) Franciszek uczył się pilnie, ale nie dla stopni, lecz aby jak najlepiej przygotować się do swojej posługi. Po święceniach kapłańskich pierwszą parafią, na którą przyszedł, była parafia pw. św. Marii Magdaleny w Tychach, rodzinna parafia p. Doroty, która wtedy miała kilkanaście lat. Wspominała, że wielu, począwszy od jej Taty kościelnego po miejscową dentystkę, zauważyło, iż „ten ksiądz jest jakiś inny”. Jego „inność” tłumaczyła się tym, że on po prostu głosił to, czym żył i żył tym, co głosił. Był wiarygodny. Za takim chciało się iść, dlatego już wkrótce przy ołtarzu zgromadziło się wielu ministrantów.

P. Dorota, podsumowując swoją opowieść, stwierdziła, że ks. Franciszek uważał za najbardziej nieszczęśliwego człowieka tego, który nie wierzy – nie tego, który nie ma chleba czy pieniędzy. To wiara, której doświadczył w celi śmierci, doprowadziła go do Życia i przekonany o tym przekonywał do tej prawdy innych.

Godzina spotkania upłynęła szybko i ledwo zdążyliśmy zadać pytanie („Kiedy następne spotkanie?”), a już trzeba było kończyć, aby zdążyć – kto mógł – na projekcję filmu o Słudze Bożym, która miała miejsce w oddziale IPN przy
ul. Dunajewskiego w Krakowie.

Dziękując p. Dorocie za przybycie i poświęcony nam czas, wyraziliśmy nadzieję, że kolejne spotkanie dojdzie do skutku.

Maria Kosowska